Alastair Reynolds
Otchłań Rozgrzeszenia
PROLOG
Samotnie stoi na końcu mola i obserwuje niebo. Pomost z desek biegnie do brzegu połyskującą srebrnoniebieską wstęgą na morzu czarnym jak atrament. Świeci księżyc, słychać cichy plusk fal uderzających o podpory mola. Zachodni horyzont paćkają migoczące pastelowozielone smugi, jakby za horyzontem znikały floty galeonów z zapalonymi światłami.
Spowija ją biała chmura mechanicznych motyli. Każe im podlecieć bliżej; podlatują i tworzą coś w rodzaju zbroi, ich skrzydła ciasno się splatają. Nie jest jej zimno — wieje ciepły wiatr przesycony słabym egzotycznym zapachem odległych wysp — ale czuje, że jest wystawiona na niebezpieczeństwo, że obserwuje ją coś ogromnego i starszego od niej. Gdyby dotarła tu miesiąc temu, gdy na tej planecie przebywały jeszcze dziesiątki tysięcy ludzi, ocean nie zwracałby na nią uwagi. Teraz jednak na wyspach prawie nikt nie mieszka; została tylko garstka opieszałych lub tych, którzy tu późno przybyli, jak ona. Jest tu nowa — a w zasadzie od dawna nieobecna — i jej sygnał chemiczny zbudził morze. Gdy tu wylądowała, po drugiej stronie zatoki pojawiły się świetlne plamy. To nie przypadek.
Tyle czasu upłynęło, a morze nadal ją pamięta.
— Powinniśmy już iść — wzywa opiekun. Jego głos dociera ze skrawka ziemi, gdzie opiekun oparty na lasce czeka niecierpliwie. — Nie jest bezpiecznie, od kiedy przestali pilnować pierścienia.
Комментарии к книге «Otchłań Rozgrzeszenia», Аластер Рейнольдс
Всего 0 комментариев