Stanisław Lem
Człowiek z Marsa
I
Ulica wrzała. Łoskot nadziemnych pociągów, klaksony aut, grzechot rozpędzonych trolejbusów, dzwonki sygnałów i potężny gwar ludzkich głosów kipiały w granatowym powietrzu, poprzerzynanym na strzępy ciemności snopami świateł wszystkich barw i odcieni. Tłumy przelewały się na kształt węży bez końca, wypełniając szczelnie chodniki, jaskrawiejąc w kwadratach świateł okien wystawowych i zapadając w półmrok domów. Świeżo zwilżony asfalt syczał pod setkami opon samochodowych. Oślizłe czarne i srebrne cielska długich maszyn migały jedne za drugimi.
Szedłem wtłoczony w tłum, stanowiąc jego cząstkę nierozdzielną, bez celu i myśli, dając się unosić jak korek fali.
Ulica dyszała, mruczała i huczała, oblewały mnie potoki świateł i smugi ciężkich woni perfum kobiecych, czasem owiewał ostry dym południowych papierosów, czasem słodkawy, duszący opiumowanych cygar. Po fasadach domów wspinały się w obłąkańczym tempie neonowe litery gasnących i zapalających się reklam, tryskały fontanny świateł, migotały szaleńcze wypryski rac i ogni sztucznych, opadając ostatnim błyskiem na głowy tłumu.
Szedłem pod olbrzymie, rozjarzone rzęsiście portale, pod ciemne sklepy, pod wyniosłe kolumny jakichś gmachów nieznanych, wbity w ruchliwą, wielojęzyczną, ani na chwilę nie zamilkającą masę ludzi, a jednak samotniejszy niż na wyspie bezludnej. Dłoń machinalnie pobrzękiwała w kieszeni dwiema pięciocentowymi monetami, które stanowiły cały mój majątek.
Na skrzyżowaniu trzech wielkich ulic, których kamienne paszcze wyciągały się w dal szyjami malejącymi w perspektywie, a upstrzonymi regularnym kręgosłupem–mozaiką lamp, oddzieliłem się od tłumu i stanąłem na krawężniku.
Комментарии к книге «Człowiek z Marsa», Stanisław Lem
Всего 0 комментариев