John Katzenbach
Opowieść Szaleńca
The Madman’s Tale
Przekład Przemysław Bieliński
Rayowi, który pomógł mi w opowiadaniu tej historii bardziej, niż się domyśla.
Część 1. Niewiarygodny Narrator
Rozdział 1
Nie słyszę już swoich głosów, więc jestem trochę zagubiony. Podejrzewam, że o wiele lepiej ode mnie wiedziałyby, jak opowiedzieć tę historię. Miałyby przynajmniej jakieś zdanie, sugestie i pomysły, co powinno być na początku, co na końcu, a co w środku. Mówiłyby mi, kiedy dodać więcej szczegółów, a kiedy pominąć zbędne informacje, co jest ważne, a co błahe. Upłynęło tyle czasu, że nie pamiętam wszystkiego i na pewno przydałaby mi się ich pomoc. Bardzo dużo się zdarzyło i trudno mi się zdecydować, gdzie co umieścić. A czasami nie jestem pewien, czy to, co wyraźnie pamiętam, w ogóle się wydarzyło. Wspomnienie, które w jednej chwili wydaje mi się solidne jak skała, w następnej staje się mgliste jak opar nad rzeką. To jeden z największych problemów szaleństwa: nigdy nie jesteś niczego pewien.
Przez długi czas uważałem, że wszystko zaczęło się od śmierci i na śmierci się skończyło, było odtąd dotąd, jak książki na półce, zamknięte z obu stron solidnymi podpórkami, ale teraz nie jestem tego już taki pewien. Może tak naprawdę tym, co wprawiło w ruch machinę zdarzeń wiele lat temu, kiedy byłem młody i naprawdę obłąkany, było coś o wiele mniejszego i trudniejszego do zauważenia, jak ukryta zazdrość albo niewidoczny gniew, albo o wiele większego i głośniejszego, jak układ gwiazd, przypływy mórz albo niepowstrzymany ruch Ziemi. Wiem, że zginęli ludzie, a ja miałem dużo szczęścia, że do nich nie dołączyłem – to było jedno z ostatnich spostrzeżeń, jakie poczyniły moje głosy, zanim nagle mnie opuściły.
Teraz leki mieszają ich szepty i jazgot. Raz dziennie posłusznie biorę psychotrop, jajowatą niebieską pigułkę, po której tak mi wysycha w ustach, że kiedy mówię, chrypię jak starzec, który wypalił za dużo papierosów, albo jak spalony słońcem dezerter z Legii Cudzoziemskiej, który przebrnął przez Saharę i błaga o łyk wody. Zaraz potem biorę obrzydliwy gorzki lek na poprawienie nastroju, żeby zwalczyć pojawiającą się czasami czarną, samobójczą depresję, w którą – według mojej kurator z opieki społecznej – w każdej chwili mogę popaść, niezależnie od tego, jak się naprawdę czuję. Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że mógłbym wejść do jej gabinetu, podskoczyć i stuknąć obcasami radosny i zadowolony z życia, a ona i tak zapytałaby mnie, czy wziąłem swoją codzienną dawkę. Po tej bezdusznej, małej pigułce dostaję zaparcia i puchlinę, jakby zaciśnięto mi opaskę uciskową w pasie, a potem mocno ją napompowano. Dlatego muszę brać kolejny lek, moczopędny, i jeszcze jeden, przeczyszczający. Oczywiście po pigułce moczopędnej dostaję potwornej migreny, jakby ktoś wyjątkowo okrutny i wredny tłukł mi w czoło młotkiem, więc mam też w codziennej porcji powlekane kodeiną leki przeciwbólowe na ten mały efekt uboczny mojej kuracji, no i pędzę do łazienki, żeby zaradzić na poprzedni. A co dwa tygodnie dostaję silny środek antypsychotyczny w zastrzyku. Idę do pobliskiej kliniki i ściągam spodnie przed pielęgniarką, która zawsze uśmiecha się dokładnie tak samo i pyta dokładnie tym samym tonem, jak się dziś czuję, na co odpowiadam „bardzo dobrze”, niezależnie od tego, czy to prawda, bo dla mnie to zupełnie oczywiste, mimo szaleństwa, cynizmu i leków, że tak naprawdę pielęgniarka ma to gdzieś, ale uważa za swój obowiązek zapytać mnie o samopoczucie. Problem w tym, że antypsychotyk, który zapobiega moim złym czy nikczemnym zachowaniom – a przynajmniej tak mówią – wywołuje u mnie drżenie rąk, które trzęsą się jak u nieuczciwego podatnika przyłapanego przez kontrolę skarbową. Ściągają mi się też od niego kąciki ust, muszę więc brać środek rozluźniający mięśnie, żeby twarz nie zastygła mi w upiorną maskę. Wszystkie te konkokcje mieszają mi się w żyłach, szturmując różne niewinne i prawdopodobnie zupełnie zdezorientowane narządy napotkane w drodze do celu, a tym celem jest przytłumienie impulsów elektrycznych, które przeskakują w moim mózgu jak gromada niesfornych nastolatków. Czasami mam uczucie, że moja wyobraźnia przypomina kostkę domina, która nagle traci r
Комментарии к книге «Opowieść szaleńca», Джон Катценбах
Всего 0 комментариев